|
| Obituary, Sinister, Grave, Catamenia |
|
|
Wysłany: Czw 18:58, 31 Sie 2006 |
|
|
m_marcolin |
Pomocnik Szatana |
|
|
Dołączył: 02 Wrz 2005 |
Posty: 235 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: gliwice |
|
|
|
|
|
|
Zadziwiające, jak niedostrzegalne dla jednych wydarzenie, może wzbudzać u innych emocje sięgające zenitu. Jak jedno słowo, na całym świecie kojarzące się niezwykle nieprzyjemnie, może wywoływać u garstki (no może przesadzam, około tysiąca osób to przecież wcale nie tak mało) ogromny przypływ adrenaliny. No bo kto z Polaków, Warszawiaków czy nawet osób przechodzących tego dnia obok „Stodoły” zdawał sobie sprawę z metalowego święta? Kto z nich wiedział, że tego dnia wielkie litery układające się w wyraz „Obituary” (nekrolog) na plakatach nie zwiastują czyjejś tragedii, lecz zapraszają na wielki show? Zapewne niewielu, jednak wybrańcy zapamiętają ten dzień do końca życia.
Wszystko po kolei. Koncertu zespołu Catamenia nie widziałem, lecz od znajomych wiem, że Finowie na scenie pojawili się bez makijażu oraz rynsztunku. Dziwne w przypadku black metalowego zespołu, ale wydaje się, że nie była to dobrowolna decyzja grających, lecz raczej forma przymusu z zewnątrz. Cóż, niestety w takim kraju żyjemy. Później na scenie zameldował się holenderski Sinister oraz szwedzki Grave. Do występów obu legend można odnieść właściwe te same słowa. Oba bandy zaprezentowały solidne, acz nie da się ukryć, że rzemieślnicze przedstawienia. Te kapele tworzą scenę death metalową od kilkunastu lat, zawsze były gdzieś w cieniu sławniejszych zespołów i te koncerty doskonale odpowiadają dlaczego. Było im tym trudniej, że na myśl od razu przychodziły porównania z gwiazdą wieczoru...
Pionierzy florydzkiego death metalu od pierwszych dźwięków „Redneck Stomp” udowodnili, że aura zespołu „kultowego” towarzyszy im nie bez przyczyny. Intensywność ich dźwięków w połączeniu z niesłabnącą przez lata pasją i niesamowitą ciężkością stanowiły o sile tej muzyki. Słowo „muzyka” jest tu jak najbardziej na miejscu, bo mimo, odhumanizowanych wokaliz i rzeźnickiego odgłosów dochodzących z instrumentów, koncertu słuchało się znakomicie. Nie mała w tym zasługa dźwiękowców. Tak profesjonalnie nagłośnionego gigu nie widziałem od bardzo dawna. Można było usłyszeć każdy rif, każdą solówkę, ba nawet każdą partię basu! Jednak sam sound, nie wystarczyłby gdyby grały jakieś patałachy. Nie tym razem. Obituary tego dnia postanowiło roznieść „Stodołę”. Nie wiem czy to za sprawą kręconego właśnie dvd czy muzycy z Tampy grają tak zawsze, ale po koncercie czułem się jakby przejechał po mnie walec.
Co zagrali? Ano przekrojowy set z naciskiem na najnowszy „Frozen in Time”. Było także wiele starych hitów „Chopped In Half”, “Internal Bleeding”, “Back Inside”, “Threatening Skies” czy “Back from the Dead”. Całość kończył nieśmiertelny kawałek z debiutu – „Slowly we Rot”. Do tej pory chodzi mi po głowie jedno pytanie. Jakim cudem nie usłyszeliśmy genialnego „Don’t Care”?
Pomimo tego zgrzytu w repertuarze muszę przyznać, że usłyszałem koncert dokładnie taki, jakiego się spodziewałem. I choćby za tą przewidywalność należą się Amerykanom owacje na stojąco. |
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|