subcommandante |
Diabeł bez wideł |
|
|
Dołączył: 08 Lip 2005 |
Posty: 76 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: z otchłani i czeluści |
|
|
|
|
|
|
Może i Motorbreath to nie jest nazwa z pierwszych stron gazet, ale nie można zaprzeczyć, że kapela ta posiada całkiem pokaźną rzeszę naprawdę oddanych fanów. Mógł się o tym naocznie przekonać każdy, kto w ten niedzielny wieczór zawitał do klubu Metal Cave. Tłumów nie było, ale ci, co przyszli, z pewnością dobrze wiedzieli w jakim celu tam są i czego się mogą spodziewać. Koszulki z napisem „Motorbreath” na piersiach ponad połowy obecnych tylko to potwierdzały. Od początku było widać, że zapowiada się kameralna, „rodzinna” impreza. I tak też się stało.
W roli supportu wystąpił warszawski zespół Hostile. Chociaż w trakcie ich występu ilość osób pod sceną wahała się między 10 a 15, to jednak chłopaki nic z sobie z tego nie robili i grali tak, jakby słuchało ich co najmniej pół miasta. Muzyczna propozycja grupy to techniczna mieszanka thrashu i death metalu, która może nie grzeszyła oryginalnością (co jest niestety problemem większości podobnie grających kapel), ale słuchało się tego całkiem przyjemnie. Gdy dodać jeszcze do tego wrażenia wizualne, można się było poczuć jak 20 lat temu na Florydzie. Zwłaszcza gitarzyści wyglądali jak żywe relikty tamtej epoki – obcisłe jasne dżinsy, białe adidaski do kostek, skórzane kamizelki – coś pięknego! Wrażenie „amerykańskości” potęgował dodatkowo wokalista, próbując nawet między kawałkami mówić do publiczności po angielsku. Swój mniej więcej półgodzinny występ Hostile zakończył coverem Sepultury „Propaganda” i po krótkiej zmianie sprzętu przyszedł czas na gwiazdę wieczoru.
Po tym, co zobaczyłem, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Motorbreath to jedna z najlepszych kapel koncertowych naszego metalowego podziemia. Od początku było widać, że chłopaki dają z siebie wszystko, nie zważając zupełnie na ilość osób w klubie. A zebrani tłumnie pod sceną fani odpowiedzieli im tym samym. I ten wzajemny szacunek był czymś, co zrobiło na mnie największe wrażenie. Wokalista grupy, Struty, stwierdził w pewnym momencie, że to wszystko wygląda raczej jak „otwarta próba dla znajomych”. Życzyłbym wszystkim kapelom w Polsce takiego klimatu podczas występów.
Już od pierwszych dźwięków Motorbreath zaserwował nam ostrą, ale jednocześnie bardzo melodyjną i na swój sposób przebojową mieszankę thrashu i klasycznego heavy metalu. Nad wszystkim unosił się duch wczesnych dokonań Metalliki, co zresztą znalazło potwierdzenie nawet w doborze coverów, które usłyszeliśmy tego wieczoru. Było bowiem „Motorbreath” (jakżeby inaczej???) i zagrany na sam koniec, chóralnie odśpiewany przez wszystkich „Seek & Destroy”, podczas którego Struty rzucił bas i zeskoczył ze sceny żeby poszaleć razem z fanami. Zresztą fani śpiewali wspólnie z zespołem także autorskie kompozycje, a największe szaleństwo było chyba przy skądinąd świetnym „Fucking Slut”.
Przez praktycznie cały koncert dało się zauważyć, że muzycy bawią się równie dobrze jak słuchacze. Czuło się luz i pozytywną energię płynącą ze sceny. A poza tym Struty to naprawdę znakomity frontman. Potrafi nawiązać bardzo dobry kontakt z publicznością, a jego dowcipne komentarze między kawałkami co i raz wywoływały na sali salwy śmiechu. Po nieco ponad godzinie grania zespół postanowił zakończyć swój występ, ale fani dali muzykom jasno do zrozumienia, że to nie jest najlepszy pomysł i że nie ustąpią dopóki nie usłyszą „Seek & Destroy”. Gdy wreszcie zostali usatysfakcjonowani, a Motorbreath na dobre opuścił scenę, „rodzinna” impreza przeniosła się do drugiej części klubu, gdzie wszyscy zgodnie poczęli raczyć się złocistym napojem. Na początku byłem dość sceptyczny, ale tym koncertem Motorbreath przekonał mnie do siebie w 100 %.
Wywiad z zespołem już wkrótce! |
|