subcommandante |
Diabeł bez wideł |
|
|
Dołączył: 08 Lip 2005 |
Posty: 76 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: z otchłani i czeluści |
|
|
|
|
|
|
To ja moze w takim razie tez dodam cos od siebie, bo zgadzam sie, ze rozne punkty widzenia pozwalaja dac duzo pelniejszy obraz calosci.
Przede wszystkim musze przyznac racje Drolgothowi, ze ogolne wrazenie bylo - delikatnie rzecz ujmujac - "takie sobie". Zwlaszcza jesli wziac pod uwage zapowiedzi gloszace, iz miala to byc edycja "jubileuszowa", a wiec w jakis sposob wyjatkowa. A to sie niestety nie do konca organizatorom udalo. Zestaw kapel sprawial wrazenie przypadkowej zbieraniny, brakowalo moim zdaniem jakichs mocnych, wyrazistych punktow, ktore by calosc "pociagnely" do przodu. Wszystko bylo zbyt przecietne. Tak naprawde ani jeden z zespolow wystepujacych na duzej scenie (na malej bylo na szczescie nieco inaczej) nie przyciagnal na dobre mojej uwagi. Chociaz oczywiscie byly rzeczy lepsze i gorsze, to jednak nie bylo wybitnych, powalajacych, wyrozniajacych sie. Ot, taki "fajny koncercik", na ktorym wazniejsze jest to, ze mozna sie spotkac ze znajomymi (pozdro dla wszystkich z ktorymi dane mi bylo ten czas spedzic! ), a nie to, co sie akurat dzieje na scenie. Jesli do tego dodac slaba frekwencje, ubogo zaopatrzony sklepik, kretynskie rozwiazania "piwne" (kto byl to wie..), obsuwy czasowe i ogolnie rozmaite niedociagniecia organizacyjne (to co sie dzialo z naglosnieniem w czasie koncertu Huntera to jest prosze panstwa WSTYD I HANBA!!!) - obraz calosci nie rysuje sie niestety w zbyt rozowych barwach...
A teraz bardziej konkretnie. Jako ze nasz wesoly bus, ktorym radosnie podazalismy do Katowic, nie byl najszybszym pojazdem na swiecie, nie dane mi bylo niestety obejrzec pierwszych 2 kapel na duzej scenie (VESANIA & CALIBAN) i calej pierwszej czesci programu sceny malej (ARCHEON, THE NO-MADS & SHADOWS LAND). O ile CALIBAN jest mi zupelnie obojetny, o tyle VESANII szczerze zaluje bo podobno koncert byl swietny. ARCHEON tez bardzo chcialem zobaczyc, ale przeciez nie mozna miec wszystkiego..
O zespole HIERONYMOUS BOSCH moge w zasadzie powtorzyc to, co juz napisal Drolgoth - niestety nie dalo sie tego sluchac. I to nie dlatego, ze grali zle albo nieciekawie. Powiem szczerze - nie wiem jak grali, bo jedyna rzecza slyszalna ze sceny byl brzmiacy jak pudelko werbel i jedna gitara (rytmiczna!). Nic wiecej. Nie wiem kto naglasniel ten wystep, ale moze w przyszlosci powinien sie jednak przerzucic na rysowanie albo pisanie wierszy.. Za to nie zgadzam sie zupelnie z negatywna opinia na temat SOILWORK. Po pierwsze zdziwilo mnie, ze grupa tego formatu gra praktycznie na poczatku, a po drugie to byl naprawde fajny, energiczny koncert, moim zdaniem jeden z lepszych na calej imprezie. Moze wokalista momentami nie radzil sobie ze swoimi partiami (zwl. pod koniec), ale zespol nadrabial mocą i feelingiem, wiec calkiem licznie juz zgromadzona pod scena publicznosc wcale nie wygladala na zawiedziona.
Chwile potem wybralem się pod mala scene posluchac warszawskiej ANTIGAMY. I nie zawiodlem sie. Chociaz wystep trwal zaledwie ok. 20 minut (co akurat jest dla nich typowe), bylo tam wszystko, czego po naszych najlepszych (moim zdaniem) grindcore'owcach mozna sie bylo spodziewac - brutalnosc, technika, szalencze tempa i chirurgiczna precyzja. Zreszta Lucas sam powiedzial ze sceny, ze "zajebiscie sie tutaj gra" i to chyba powinno wystarczyc za caly komentarz. Co do HUNTERA, ktory gral wowczas na duzej scenie, to musze powiedziec, ze umieszczenie ich w programie tegorocznej Metalmanii nie bylo chyba najlepszym pomyslem. To naprawde dobry zespol, ale ostatnio jest go wszedzie zdecydowanie za duzo, wiec sila rzeczy nie mogl pokazac niczego nowego i porywajcego. Wrecz przeciwnie - set byl jakis taki pozbawiony napiecia, niedopracowany i nieprzekonujacy. Razily niepotrzebne dluzyzny i ograne do granic mozliwosci patenty, znane z wczeniejszych wystepow. Do tego trzeba niestety dodac slaby poziom wykonawczy (muzycy wyraznie sie „rozjezdzali”) i skandaliczne wrecz wpadki akustyka - po raz pierwszy na imprezie tej rangi spotkalem sie z sytuacja, zeby z powodu koszmarnych sprzezen zespol byl zmuszony przerwac kawalek... Czy to ma byc nasz polski profesjonalizm? Mimo to publicznosc zdawala sie bawic calkiem niezle, co znaczy ze HUNTER ma w naszym kraju calkiem spore grono oddanych fanow.
Jako nastepni w kolejnosci wystepowali mroczni Norwegowie z piekla rodem, czyli 1349. Przyznam, ze czekalem z niecierpliwoscia na ten koncert i nie zawiodlem sie. Tam nie bylo miejsca na jakies niepotrzebne popisy, gierki czy glupie gadki z publicznoscia. Po prostu ostro i do przodu. Moim zdaniem swietny, bardzo spojny i konsekwentny set, chociaz chwilami wrecz zabawny ze wzgledu na cala te teatralna, nieco kiczowata otoczke. No i poziom dzwieku mogl przyprawic niejednego bardziej wrazliwego sluchacza o wrecz fizyczny bol. Jednak milosnicy prostego, brutalnego (choc bardzo dobrze zagranego) black metalu mogli byc w pelni usatysfakcjonowani. Poza tym nie kazdego dnia dane jest nam ogladac popisy Frosta za bebnami...
Tak sie jakos zlozylo, ze caly wystep kolejnej kapeli, czyli UNLEASHED, spedzilem w bardzo milym towarzystwie nad kuflem tzw. „napoju bogow” w niezbyt niestety przytulnym i zatloczonym do granic mozliwosci namiocie, w ktorym ow plyn podawano. Udalo mi sie wrocic dopiero na ACID DRINKERS. Ostatni raz widzialem ich na zywo jakies 10 lat temu i wtedy byl to moj zdecydowany No.1 jesli chodzi o kapele koncertowe w naszym kraju. Niestety katowicki wystep bolesnie zweryfikowal te opinie. Niby wszystko bylo ok, grali nawet duzo starych kawalkow, ale to byl juz pod kazdym wzgledem inny zespol niz wtedy. Czegos tam zdecydowanie zabraklo i koncert wypadl po prostu blado, bez wyrazu. Poza tym te zenujace komentarze Titusa ze sceny w stylu „Chcesz w pape, w pipe, w dupe?”... Porazka. W miedzyczasie rzucilem tez okiem na grajace na malej scenie pierwsze kapele zagraniczne - szwedzki CENTINEX i niemiecka SUIDAKRE. Obydwa zespoly zaprezentowaly sie calkiem niezle i zostaly cieplo przyjete przez licznie zgromadzonych pod scena fanow. Chociaz najwieksza jak do tej pory ilosc widzow przyciagnal grajacy zaraz potem BESEECH. Trudno mi orzekac czy przyczyna takiej popularnosci byla prezentowana przez 7-osobowy zespol w sumie przecietna mieszanka metalu, rocka i gotyku, czy tez pewne ewidentne walory spiewajacej w nim niewiasty...
W tym samym czasie na duzej scenie prezentowal sie gosc specjalny tegorocznego festiwalu - szwedzki EVERGREY. I tutaj znowu nie moge sie zgodzic z Drolgothem w ocenie ich wystepu. Szwedzi pokazali sie moim zdaniem z bardzo dobrej strony, serwujac zebranym obficie podlana progresywnym sosem mieszanke power i thrash metalu. Ten rodzaj muzyki wymaga od odbiorcy uwagi i skupienia, nie dziwi wiec zbytnio fakt, ze koncert EVERGREY mogl sprawiac wrazenie nieco statycznego czy wrecz nuzacego. Mimo to poziomem technicznym i artystycznym z pewnoscia pozytywnie odbiegal od „sredniej festiwalowej”. Jako nastepny natomiast na duzej scenie zainstalowal sie znany wszystkim „emeryt” z ACCEPT w swoim solowym wcieleniu, czyli U.D.O. Przyznam szczerze, ze patrzac na tego czlowieczka (czy tez - jak go nazwalismy z kumplem - „Czlowieka Szafe” ) nie moglem sie powstrzymac od smiechu. To jednak nie dla mnie, chociaz nie mozna temu dziadkowi odmowic umiejetnosci tworzenia „rokendrolowego” klimatu. Poza tym zawsze przyjemnie jest posluchac na zywo „Metal Heart”
Kolejny show przez wielu uczestnikow zostal zgodnie uznany za najlepszy tego dnia. Chodzi oczywiscie o NEVERMORE. Chociaz nie jest to „moja” muzyka, Amerykanie rzeczywiscie wypadli bardzo dobrze pod kazdym wzgledem - poczawszy od swietnego brzmienia, przez znakomite popisy instrumentalne i genialny wokal (moze na zywo troche za bardzo przypominajcy maniera Bruce’a D., ale to drobiazg) po bijaca ze sceny moc i energie. W tym samym czasie jednak na malej scenie gral zespol, ktory dla mnie osobiscie byl najwiekszym odkryciem tegorocznej Metalmanii - THE OLD DEAD TREE. Francuski kwartet pod wodza charyzmatycznego Manuela Munoza po prostu zwalil mnie z nog. Wreszcie mozna bylo posluchac kapeli, ktora pamieta, ze granie ostatecznie opiera sie na... fajnych piosenkach. Serwowana przez Francuzow muzyka to wlasnie to - duzo znakomitych melodii, specyficzny, wciagajacy klimat i niezwykla roznorodnosc - czuli sie swietnie zarowno w ekstremalnych, deathowych partiach, jak i we fragmentach niemal popowych. Calosc kojarzyla sie troche z OPETH, troche ze „środkowym” PARADISE LOST, troche z KATATONIA, nie tracac jednak niczego ze swojej oryginalnosci. Podstawa brzmienia grupy jest przede wszystkim charakterystyczny wokal Munoza, ktorego w ekspresyjnym roznicowaniu glosu i plynnym przechodzeniu miedzy roznymi stylami przewyzsza chyba tylko M. Akerfeldt. Podsumowujac - znakomity zespol i znakomity koncert. Szkoda tylko, ze przycmiony przez grajacy rownolegle NEVERMORE...
Kolejny zespol na duzej scenie to oczekiwany z niecierpliwoscia przez duza czesc publicznosci MOONSPELL. Fernando z kolegami sa w naszym kraju bardzo popularni, czego wyrazem byl najwiekszy jak do tej pory (i chyba najwiekszy w trakcie calej imprezy) tlum pod scena. Choc zaczeli srednio, to jednak mniej wiecej po 3 kawalkach Portugalczycy wyraznie sie rozkrecili i dalej bylo juz tylko coraz bardziej poteznie i wampirycznie. Oprocz starych i bardzo starych numerow moglismy posluchac kilku kawalkow z nowej, przygotowywanej wlasnie plyty. Atmosfera byla goraca i niepokojaca, naglosnienie bardzo dobre - ogolnie byl to jeden z lepszych wystepow podczas tegorocznej edycji. Warto tez dodac, ze w miedzyczasie na malej scenie gral francuski MISANTHROPE, ktory okazal sie znakomitym dowodem na to, ze pozory myla. Wizualnie - koszmar. Panowie po czterdziestce ledwo mieszczacy sie w swoich skorzanych ciuszkach. Muzycznie - calkiem, calkiem. Za to wielka pomylka (przynajmniej dla mnie) okazal sie wystep „gwiazdy” malej sceny, czyli austriackiego BELPHEGORA. Ich dosc prostacki, „lesny” black-death nigdy do mnie zbytnio nie trafial, ale mimo to chcialem zobaczyc jak wypadna na zywo. No i niestety wypadli zenujaco, glownie ze wzgledu na kolejny skandaliczny brak profesjonalizmu w naglosnieniu. Jak dlugo mozna sluchac samej dudniacej stopy „urozmaicanej” od czasu do czasu porykiwaniami wokalisty? Ja wytrzymalem niecale 2 kawalki..
Na duzej scenie za to instalowala sie wlasnie ANATHEMA. Ich wystep zdecydowanie odbiegal od wszystkiego, co mozna bylo tego dnia uslyszec. Zupelnie jakbysmy przez godzine uczestniczyli w zupelnie innej imprezie. Bylo tam wszystko z wyjatkiem metalu - spokojne, melancholijne, niemal akustyczne kawalki, przetykane co jakis czas nieco mocniejszymi akcentami, nastrojowe wizualizacje, kwartet smyczkowy. O tym, ze rudzielcom z Liverpoolu blizej teraz do „kolorowej” muzyki spod znaku PINK FLOYD niz do swoich wlasnych, wczesnych dokonan, przekonal na dobre konczacy ich set cover legendarnej grupy - „Comfortably Numb”, uwienczony spektakularnym zniszczeniem czesci sprzetu na scenie. Mimo, iz koncert ANATHEMY mozna uznac za bardzo „ladny”, tego typu klimaty o tak poznej porze (zeszli ze sceny ok. 1 w nocy) na wielu sluchaczy (w tym na mnie, hehe) podzialaly po prostu usypiajaco.
Wreszcie, po dwugodzinnym opoznieniu, ok. 1.30 na scenie pojawil sie grajacy w roli gwiazdy wieczoru THERION. Wszyscy wiedzieli, ze byla to gwiazda „zastepcza”, mimo to wiele osob spodziewalo sie, iz czyms zaskocza publicznosc, dadza show na miare glownej gwiazdy. Zwlaszcza, ze druzyna Christophera J. zdaje sie miec po temu wszelkie predyspozycje. Niestety, nic z tych rzeczy. Nie tylko Szwedzi nie przygotowali zadnych niespodzianek sceniczno-scenograficzno-wykonawczych, ale wrecz zagrali w mniejszym skladzie niz podczas ostatniej wizyty w naszym kraju, na jesieni 2004 r. Sam wystep tez nie mogl niczym zaskoczyc tych, ktorzy wowczas zespol widzieli. O ile jednak tamte koncerty (a przynajmniej warszawski) mialy w sobie ogromny ladunek energii, o tyle teraz - moze ze wzgledu na pozna pore i zmeczenie zarowno muzykow, jak i fanow - cala ta energia gdzies sie ulotnila. Zespol gral wyraznie „na sile”, fani wyraznie „na sile” sluchali, myslac juz tylko o powrocie do domu. Jedni i drudzy nie mieli ochoty dluzej tego ciagnac. Po obowiazkowym, wymeczonym „To Mega Therion” na zakonczenie byl jeszcze jeden wymuszony bis i w ten raczej smutny sposob jubileuszowa edycja „najwiekszego festiwalu metalowego w Europie srodkowej” dobiegla konca. Edycja dziwna, niespojna, pelna wpadek. Teraz pozostaje tylko czekac, co organizatorzy przygotuja w przyszlym roku. Bo nie zgadzam sie, ze Metalmania podupada - w koncu w rok temu chyba juz nie moglo byc lepiej, przynajmniej jesli chodzi o zestaw kapel... |
|