m_marcolin |
Pomocnik Szatana |
|
|
Dołączył: 02 Wrz 2005 |
Posty: 235 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: gliwice |
|
|
|
|
|
|
Warto jest mieć w życiu kilka pewniaków. Być święcie przekonanym, że pierogi od babci będą pyszne, że książka Alistair’a MacLean.a wciągnie czy, że oglądając film z Tomem Hanksem będzie kupa dobrej zabawy. Podobne przeczucia towarzyszą mi zawsze odpalając każdą, nową płytę Iron Maiden. Pionierzy NWOBHM nigdy mnie jeszcze nie zawiedli. Nagrywali albumy lepsze i gorsze, ale w przeciwieństwie do innych moich faworytów jak Metallica, Helloween czy Candlemass, ich dzieła zawsze trzymały fason.
„A Matter of Life nad Death” powinien zamknąć usta wszystkim malkontentom narzekającym na zjadanie przez Anglików własnego ogona i odcinanie kuponów od sławy. Materiał wieje świeżością i zdradza pewne oznaki, nie bójmy się użyć tego słowa, progresji. Oczywiście nie mam tu na myśli porównań do Dream Theater czy Genesis, tym razem jednak Ironi wprowadzili kilka nowych rozwiązań. Jest dużo zmian tempa, trochę urwanych i połamanych rifów i przede wszystkim wiele rozwiązań wokalnych stosowanych przez Bruce’a. Mimo tych nowalijek Maiden nie straciło swego charakterystycznego stylu. Wiem, że to niewiarygodnie wyświechtany frazes, ale tę sytuację naprawdę opisuje perfekcyjnie.
W przypadku IM poza wrażeniem jaki robi album jako całość, równie ważne są poszczególne piosenki, które jeszcze przez wiele lat będą pobrzmiewać w salach koncertowych na całym Świecie. Płyta rozpoczyna się od silnego uderzenia. Rozpędzony „Different World” miażdży. Doskonały, chwytliwy kawałek nie bez powodu wybrany na drugi singiel. Zaraz potem znakomity „These Colours Don’t Run”. Kwintesencja tego wszystkiego za co fani na całym Świecie kochają Maiden. Po wolnym wstępie, utwór nabiera szybkości i znowu zwalnia by uwypuklić fenomenalny głos Dickinsona. Następnie słyszymy kolejną perłę w morzu doskonałości. „Brighter than A Thousand Suns” zachwyca fenomenalnymi solówkami oraz sposobem śpiewu. Raz charakterystyczne długie partie Bruce’a to znowu prawie szept. Energiczny „Pilgrim” nie przynosi wstydu, ale raczej serc fanów nie podbije. Nie z racji tego, że jest zły. Po prostu Ironi mają w swoim repertuarze dziesiątki równie dobrych rockerów. Po „Pielgrzymie” moment zwolnienia w postaci intra do „The Longest Day”, który jednak szybko się rozkręca i zabija refrenem. Szósty track „Out of the Shadow” brzmi nieco balladowo, same nasuwają się skojarzenia z genialnym „Children of the Dammed”. Nie ma chwili przerwy, bo już słyszymy pełen emocji fenomenalny The Reincarnation of Benjamin”, który okazał się doskonałym singlem. Pewnie byłyby również świetnym sercem płyty, gdyby nie następca. Na każdym wydawnictwie Iron Maiden znajduje się jedna piosenka, której chce się słuchać w nieskończoność. Tym razem jest to bez dwóch zdań “For the Greater Good of God”. Na zakończenie podniosły “Lord of the Lignt” oraz bardzo rozbudowany (trochę w stylu „Seventh Son of a Seventh Son) „The Legacy”. Właśnie w tym utworze Dickinson eksperymentuje najbardziej.
Czekam na koncert. Up the Irons. 5/5 |
|