m_marcolin |
Pomocnik Szatana |
|
|
Dołączył: 02 Wrz 2005 |
Posty: 235 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: gliwice |
|
|
|
|
|
|
Dla mnie ten album od razu był spalony. Nie wyobrażałem sobie by chłopaki z Helloween jeszcze kiedyś nagrali taki album jak słynne „Keepery”. Z tamtego składu zostali przecież tylko gitarzysta Michael Weikath i basista Markus Grosskopf. U Dyniogłowych nie ma już Kai’a Hansen’a i Michael’a Kiske, którzy w czasie największej chwały współtworzyli potęgę zespołu. Zastąpili ich nieźli muzycy, ale brakowało tej magii. Helloween nagrywali lepsze („The Dark Ride”) i gorsze („Master of the Ring”) płyty, lecz zawsze towarzyszyło im piętno „Strażnika siedmiu kluczy”. Tym razem Weikath postanowił stanąć z nim twarzą w twarz i swoje nowe dzieło nazwał „Keeper of the Seven Keys – The Legacy”. Moim zdaniem samo założenie było niczym porwanie się z motyką na słońce. A jaki był efekt końcowy? Powiem tak: nie są to może „Keepery, ale jest największe dokonanie Niemców (obok „Mrocznego Jeźdźca”) od czasu „Chameleon”. Mimo kilku chybionych pomysłów, jak np. zbyt długie epickie utwory (mające nawiązywać do takich piosenek jak „Keeper of the Seven Keys” czy „Halloween”), muzyka broni się sama. Znajdziemy tu wiele porywających utworów z chwytliwymi refrenami np. „Silent Rain” i „My Life for one more Day”, lecz dla mnie numerem jeden jest zdecydowanie „Invislible Man”. Kiedy Deris śpiewa „I have no body, but the soul” to aż ciarki przechodzą po plecach i mimowolnie nasuwają się skojarzenia z wielkim poprzednikiem. Podsumowując, nie ma rewolucji, nie ma powrotu do korzeni, ale jest dobra metalowa płyta, która zadowoli zarówno maniaków „Dyniogłowych”, jak i każdego, kto gustuje w heavymetalowym graniu. 4/5 |
|